„Nosferatu” to hipnotyzujący hołd dla klasyki kina grozy, który wciąga widza w duszną, mroczną atmosferę, otaczając go niczym ciężka mgła. Reżyser z niezwykłą dbałością o detale oddał ducha niemieckiego ekspresjonizmu, tworząc dzieło trzymające w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny.
Wspaniałe zdjęcia, stylizowane na klimat taśmy filmowej, sprawiają, że film wygląda autentycznie, jakby pochodził z innej epoki. Imponujące operowanie światłem i cieniem nadaje mu niezwykłej głębi, a scena, w której cień ręki Nosferatu unosi się nad miastem, to świetny hołd dla klasycznego horroru. Ogólnie wszystkie sceny związane z cieniem, który jest nieodłącznym elementem tego obrazu, są bardzo nastrojowe i enigmatyczne. Tworzą swoisty rodowód Nosferatu.
Willem Dafoe, szalony naukowiec – niemalże szarlatan, wnosi dużo koloru do tej mrocznej opowieści. Aktor kompletny, przyśpiesza i ubarwia akcję filmu. Sprawia, że każda scena z jego udziałem pulsuje intensywnością. Nosferatu natomiast w którego wcielił się Bill Skarsgard ukazany jest bardzo dobitnie i ociężale. Mówi tylko tyle ile potrzeba, co jest poparte doskonałym akcentem. Może to tylko ja ale wypowiadane przez niego końcówki czasem kojarzyły mi się z rolą Pennywise’a. Nie jest przerysowaną postacią jak to onegdaj bywało – bije z niego realizm. To taki ledwo dychający szlachcic, z którym nie chcesz zadzierać. Wspaniała kreacja.
Całość dopełnia klimatyczna muzyka, która idealnie komponuje się z obrazem, tworząc film niezwykle spójny pod względem stylistycznym. „Nosferatu” to dzieło, które udowadnia, że klasyczny horror wciąż może być fascynujący, a jego mroczna poetyka potrafi wciągnąć i zachwycić współczesnego widza.
Dodaj komentarz