Death Stranding (Część 1)

„Początek”

Muszę przyznać, że zwlekałem dość potężnie z rozpoczęciem tej gry. Światło dzienne ujrzała właśnie część 2 i być może właśnie to przeważyło. Gdy ujrzałem cudowne widoki na gameplayu z dwójki, uznałem, że to jest ten moment. Będę chciał zagrać sequel więc warto zacząć od początku. Moje wypociny to w żadnym wypadku recenzja. To opis moich doświadczeń związanych z Death Stranding. Jestem dopiero 5h w głąb i zasadniczo jeszcze nie wiele widziałem ale wrażenie jakie na mnie zrobiła ta gra jest przejmujące. Byłem świadomy, że jest to coś innego i z czym to się mniej więcej je, natomiast wykonanie przerosło moje oczekiwania.

Wszech obecny filmowy sznyt jest bardzo w stylu Pana Hideo Kojimy. To jego znak firmowy i dowozi tu jak nigdy dotąd. Kładzie wielki nacisk na budowanie wyrazistych postaci. Może chwilami trochę przerysowanych ale bez przesady. Mamy tu do czynienia z prawdziwymi aktorami i choć na tym etapie akcja nie jest specjalnie wartka to przytłaczający klimat robi swoje. Gniecie i obija zwoje. Mogę sobie tylko wyobrażać co będzie dalej. Dlatego też właśnie postanowiłem podzielić tą „relację” na kilka części. Nie wiem jeszcze na ile… To zależy jak głęboko wejdzie mi tą gra. Póki co, ciężko mi to nawet nazwać do końca grą. Jest to jakiś abstrakcyjny symulator człowieka – kuriera, który jest solidnie osadzony w swoim świecie. Kreacje aktorskie są spójne i realistycznie zblendowane z horrorowym nastrojem. Wyruszam więc w tą i z powrotem aby zmierzyć się z Mułami i Wynaturzonymi 😉