Monster: The Jeffrey Dahmer Story

Historię Dahmera w wydaniu Murphy’ego oglądałem z dużym zaciekawieniem choć być może zrobiłem sobie krzywdę zaczynając od końca czyli Eda Geina. Poziom wykonania Dahmera jest bardzo wysoki ale też bardzo szybko ta opowieść zaczęła mnie nudzić. Myślę, że spokojnie można było zostać przy standardowych 8 odcinkach zamiast rozciągać temat do 10 epizodów. Taki zabieg miał może na celu zwrócenia większej uwagi na stronę ofiar lecz gdyby skrócić rozciągnięte do granic – poszczególne historie to i na to by zostało sporo miejsca. Tymczasem mamy niemalże serial w serialu a i w tym jest on dość nierówny. Jakby twórcy chcieli aby wilk był syty i owca cała. W przypadku Geina ta powściągliwość została zminimalizowana i wyszło mu to na dobre a Dahmer pozostawił wrażenie przydługiego i niezbyt dosłownego kryminału.

Evan Peters robi tu robotę. Mroczny i zagadkowy w najlepszy możliwy sposób. Wiarygodna rola i aktor, którego chce się oglądać. Na uwagę zasługuje także ojciec – Richard Jenkins, prezentujący doskonały warsztat w pełnym przekroju emocji. Doskonale lawiruje pomiędzy załamaniem a oczyszczającym uniesieniem. Serial jest interesujący lecz zaangażowanie przychodzi i odchodzi. Sceny są często bardzo wolne, jakby zamyślone. Rozumiem koncept, że twórcy nie pompują tu dynamiki, która by nie współgrała z charakterem Jeffa no ale litości. Przesadny marazm to mój główny zarzut do Dahmera. Ostatnie 2-3 odcinki są już totalnie przegadane i odarte z klimatu tych potworności jakich dopuszczał się Jeff.

Odwzorowanie szczegółów epoki i ogólna jakość serialu stoi na wysokim poziomie. Warto się momentami przemęczyć dla samego Petersa. Dobra kreacja, ładne zdjęcia i angażująca muzyka. Ocenił bym tak na 3+ w skali szkolnej. Mało gęstego. Dużo niedopowiedzianych scen. Szkoda. Chciałbym bardziej dosadnego obrazu sytuacji żeby ten bród mnie przygniótł i zdołował. W końcu to był straszny człowiek a tu wręcz momentami aż się prosi o sympatię.